sobota, 30 listopada 2013

19. Życie ma słodki smak...

Oczami Ross'a:
Laura po dwóch dniach wyszła do domu, czyli do nas. Rano pojechaliśmy pomóc się jej spakować, a potem załadowaliśmy do auta. Dziewczyna wciąż jest wstrząśnięta nowiną o dzieciach. W sumie ja też.  Wczoraj razem z Rikerem i Rockym pojechałem i kupiłem jeszcze 4 łóżeczka. takie same jak to co już jest i stoi u Laury w sypialni. Rydel dokupiła też kilka śpiochów i zabawek, ale i tak dużo trzeba jeszcze dokupić.  Wybraliśmy tez imiona dla samych dziewczynek to będą: Olga, Rozalie, Alison, Luna i Megan, a dla chłopców: Brian, Allan, Nicholas, Alvin lub Szymon. Dwa ostatnie ja wymyśliłem. Jestem genialnym ojcem, a raczej zostanę. Laurze nie za bardzo przypadło do gustu imię Alvin, ale i ja byłem włączony w poczęcie dzieci, dlatego i ja wymyślałem kilka imion. 
 Kiedy wysiedliśmy z auta i weszliśmy do domu brunetka tęsknie popatrzyła w stronę kuchni, gdzie mama gotowała obiad.
- Jedzenie za 20 minut - zawołała kiedy nas zobaczyła.
- Nareszcie - westchnęła Laura.
- Choć - poiwedziałem i złapałem ją za rękę. Uroczyście zaprowadziłem ja do mojego pokoju a z tamtąd do jej nowej sypialni. Jęknęła z  zachwytu i popatrzyła na szered łóżeczek.
- O nie! - zaprzeczyła - dwójka będzie u ciebie!
- Cooo? - wytrzeszczyłem gały. Że niby u MNIE?!
- Nie chcę być sama z 5 dziecki - powiedziała twardo i zawołała Rikera. Ten przyszedł po kilku sekundach jakby na to czekał.
- Słucham piękna bratową? - debil. Laura posłała mu całusa.
- Przenies te dwa łóżeczka do Rossa  - poprosiła. Brat tak jak ja popatrzył na nia zdziwiony.
- Do Rossa? - spytał jakby nie słyszał.
- Tak do ojca mkoich dzieci - powiedziała.
- Naszych dzieci... - wtrącilem cicho.
- Zamknij się! - westchnęła arogancko Laura i wyszła chyba do kuchni.

Oczami Laury:
Kiedy weszłam do kuchni Stormie nakładała juz warzywa.
- Siadaj kochanie - uśmiechnęła się i podała mi warzywa z kotletem schabowym, ziemniakami i surówką oraz sok pomarańczowy. Podziękowałam i zaczęłam jeść. Po chwili pojawiła sie Delly i usiadła razem ze mną. Za nią przydreptał Ratliff, Rocky i dwójka blondynów. Mark był w pracy.
- Pycha - pochwaliłam i odstwaiłam pusty talerz do zlewu.
- Dziękuję - odparła serdecznie pani Lynch - masz może ochotę Laurko na śledzie? Ja jak byłam w ciąży z Rossem ciągle je jadłam i Serki homogenizowane.
- A zjadła bym - odparłam na co młodzi Lynchowie powiedzieli ''błeee''.
- Przeciez ty tego Laura nie lubisz - skrzywił sie Ross. Wzruszyłam ramionami.
- Ale mam ochotę więc siedź cicho i daj talerz - zganiłam go. Zamilkł i podał mi przedmiot. Z apetytem pochłonęłam jeszcze śledzie i lody waniliowe ze śmietaną. 
- Idziemy Lau na zakupy? - spytała Delly.
- Pewnie - odparłam z uśmiechem. Założyłam szpilki, wzięłam swoją złotą kartę kredytową i wyszłyśmy. Postanowiłam kupić dzieciom jakies ciuszki  izabawki. Wrszłyśmy do sklepu z ubrankami i zaczęłyśmy sie rozglądać.Nagle wpadłam na super pomysł. Pędem zaczęłam szukać Rydel. Znalazłam ją w dziale dla dziewczynek. W rękach trzymała uroczą sukieneczkę. Uśmiechnęłam się.
- To będą pięcioraczki, urodzone jedenego dnia? - spytałam. Dzioewczyna niepewnie kiwnęłam blond głową.
- Będe ubierała je bardzo podobnie. Tak jak wy siebie! - krzyknęłam. Delly zaklaskała w dłonie.
- Jak fajnie - zapisczała - ale my nie wiemy co będziesz miała.
- No wiem - westchnęłam. Blondynka odłożyła sukieneczkę i wyszłyśmy ze sklepu.
- Choć kupimy cos dla mnie na następne tyjące miesiące - zaśmiałam się. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- A kiedy powiecie mediom? - spytała. Zatrzymałam się i zerknęłam naczrny samochód który śledził nas od kilku minut. Widocznie Delly też to zauważyła.
- Sami muszą sie domyśleć, a za kilka miesięcy wsztsko będzie widoczne. Jak czarno na białym - mruknęłam i weszłyśmy do sklepu dla ciążowych. Wybrałyśmy kilkanaście ciuchów i je zakupiłyśmy. Z naręczem toreb wsiadłyśmy do samochodu i wróciłyśmy do domu uprzednio kupując tort czekoladowy na którego miałam ochotę.

Oczami Rossa:
Kiedy dziewczyny wróciły do domu zobaczyłem... tort czekoladowy i Laurę z widelcem. Bez ceregieli podeszła do niego i zaczęła jeść. Nawet się nie sytała czy my nie chcemy! Egoistka.
- Hej - mruknąłem i usiadłem naprzeciwko niej. Zupełnie odechciało mi się jeść. Kiwnęła mi głową i nie przerwała nawet na chwilę jedzenia. Rydel poszła rozpakować Laurę. 
- Paparazzi nas widzieli jak wchodziłyśmy o sklepu z ciążowymi ubraniami - wymlaskała niewyraźnie. 
- Myślisz, ze wiedzą? -spytałem wycierając jej czekoladę z policzka. Wzruszyła ramionami.
- Miejmy nadzieję, ze nie. Podaj mi szklanke soku - poprosiła - dziękuję - i wypiła ją duszkiem.Zamyśliłem się.
- Wiesz, ze będę jak bela? - spytała odsuwając tort. Przeyjrzałem jej się dokładnie. Bała się tego jak ognia. Od kąt pamietam Laura była szczupła jak patyk i bardzo ładna, a za kilka miesięcy. No cóż... 
- Ciąża to ciąża - odparłem spokojnie chociaz z każdym dniem bałem się ojcostwa. A jak coś schrzanię?
- Taa  - westchnęłam i wstała od stołu.
- A ty gdzie? - odwróciłam się w jej kierunku.
- Do łazienki - odparła i wyszła. Ja za to pomaszerowałem do salonu, gdzie siedział Riker z Rockym i tym palantem Ratliffem. Usiadłem między braćmi i jęknąłem ciucho.
- Co tatusiu - uśmiechnął sie Riker klepiąc mnie po plecach.
- Boję się - szepnąłem zawstydzony. Wszysyc zebrani popatrzyli na mnie zdziwieni.
- Czego? -spytał Ellington.
- Wszystkiego - wyjaśniłem. Riker usiedł tak, że patrzył mi w oczy.
- Nie jesteś sam i nie możesz okazać słabości. Laura w  niedługim czasie będzie potrzebowała twojego wsparcia - powiedział, a Rocky położył głowę na moim Ramieniu.
- Chcę, aby jeden chłopak miał drugie imię po wujku Rockym - powiedział. Zaśmiałem się.
- No jasne - odparłem i przytuliłem braci  i Ratliffka:)

Oczami Laury:
Kładąc się spać myślałam nad wsytskim i nad niczym. Kim będą nasze dzieci w przyszłości? Czy pójdą w nasze ślady? Będą szczęśliwi?

Oczami Rossa:
Rano zanim jeszcze wszyscy wstali poszedłem do łazienki i wziąłem szybki prysznic. Ubrałem sie w białe spodnie, czarną koszulkę w jakieś szare napisy i czarne trampki. Na nos nałożyłem okulary przeciwsłoneczne i bluzę z kapturem. Tak ubrany zszedłem do kuchni. Na stole stał jeszcze tort Laury. Uśmiechnąłem się i kawałek sobie udziabałem. Mmmmm. Dobry. Kiedy zjadłem popiłem go sokiem jabłkowym i wyszedłem do studia. Po drodze kupiłem gazetę, a na pierwszej stronie ''Laura Marano czy Rydel Lynch?'' Czytałem dalej. Te głupi media pisały, ze albo jedna albo druga jest w ciąży i prosza o świadówków. Koszmar. To zupełnie popsuło mi dobry humor. Na paln wszedłem ciskając piruny. Sharon siedziała na ladzie wymachując nogami, a Calum i Raini stali i trzymali w ręku GAZETĘ!!! 
- Ross! - zawołała ruda i podeszła do mnie. Kissnęła mnie w policzek uśmiechnięta.Odwzajemniłem gest ale tak bardziej sztucznie. cal i Rai podeszli do nas.
- Co to ma być?! - wydarła się Raini.Wziąłem gazetę i westchnąłem.
- Lau wróciła - odparłem - mieszka u nas. A resztę zaraz wm powiem tylko nie tutaj.
Przyjaciele kiwnęli głowami. Zaczęliśmy iść do mojej garderoby. Ku moejmu zaskoczeniu Sharon szła za nami. Ztrzymałem się.
- Wybacz, ale to nie dotyczy ciebie - odparłem i zostawiłem osłupiała dziewczynę samą. Rai i Cal przybili sobie piątki. Zamknąłem drzwi i rozsiedliśmy się na mojej kanapie. Opowiedziałem im wszystko.
- Czyli ty i Lau no wiesz...i ona jes w ciąży? - upewiniła się hiszpanka. Kiwnąłem głową.
- Cudwnie - wykrzyknęła i mnie przytuliła - jeszcze dzisiaj wpadniemy, Okey?
- Spoko - odparłem i poszedłem sie przebrać.

Oczami Laury:
Po południu oglądałam te;ewizję w towarzystwie Rockiego. Rydel poszła do jakiejś koleżanki, Riker ma jakieś zebranie w sprawie ''Glee'', a Ell spotyka się z Kelly. 
- Nuda - westchnął Rocky zabieraąc mi pilota. Przełączył na jeden z kanałów plotkarskich, a tam zdjęcie moje i Delly oraz reporterka.
- Która z tych dwóch pięknych dziewczyn jest w ciąży?
Rocky polukał chwilę na reportaż, a potem na mnie.
- Wow - wydukał
- Shit! - ryknęłam i walnęłam ręką w  talerz od śledzi. Naczynie pękł i skaleczyło mnie. Krzyknęłam. Rocky szybko pobiegł po apteczkę. Wyjął mi szkło odkażoną pensetą i obmył ranę, a po chwili przykleił plaster w Kubusia Puchatka. 
- Boli? - spytal wystaszony krwią na resztkach talerza i plastrze.
- Strasznie boli - jęknęłam.
- Co boli?! - usłyszeliśmy w drzwiach. Odwróciłam się i zobaczyłam Rossa.
- Nic - chcaiłam go uspokoić, ale on podszedł do mnie i ujął za skaleczoną rkę.
- Co się stało? - popatrzył groźnie na Rockiego, a na mnie pobłążliwie.
- Reportarz - odparłam, a Rocky dopowiedział resztę.
- Przykro mi - oświadczył Ross, a potem pocałował mnie w rękę.
- Zraz się zagaoi - uśmiechnął się. Sama nie wiem dlaczego wybuchnęłam płaczem. Bracia spojrzeli po sobie po czym Ross delikanie mnie przytulił.
- Przepraszam - wychlipiałam.
- Ale to nic skarbie - wyszeptał w moje włosy.

Oczami Rossa:
Kiedy dziewczyna się uspokoiła od razu zasnęła. Zaniosłem ją do sypialni i położyłem na łóżku.
- Nie idź - poprosiła gdy stałem przy drzwiach. Przełknąłem ślinę i położyłem się obok niej. Delikanie sie we mnie wtuliła kładąc głowę na moim torsie. Było mi niesamowicie wygodnie i dobrze. Laura wcale mi nie przeszkadzała, a odrpężała. Otuliłem nas kołdrą i zasnęliśmy objęci.

Oczami Rydel:
Kiedy wróciłam do domu zobaczyłam Raini  i Caluma.
- Hej! Wiesz gdzie Ross i Laura? - spytała dziewczyna. Zdjęłam buty i pokręciłam głową.
- Nie, ale może u Laury - podsunęłam. W ciszy poszliśmy do sypialni brunetki, a tam SZOK! 

P.S. Hej! Rozdział jest jednym z dłuższych. Mam nadzieję, ze się podoba. Zapraszam na mojego drugiego bloga: r5ilaura. 
Polecajcie go i komentujcie. Z góry dziękuję.:* Miłych wróżb andrzejkowych:*****

 
 Majka`

piątek, 29 listopada 2013

Oto ja!:)

Nom więc to moje zdjęcie:



Majka`

18. W tym cho­ler­nym życiu pot­rzeb­na jest miłość, która męczy, du­si i za­bija... bez niej jest wiel­ka pustka.

Oczami Rossa:
Dzisiaj są urodziny Laury. A jutro moja ukochana przyjaciółka wraca do Miami. Posłaliśmy jej kosz kwiatów i kartkę urodzinową, ale jak znajdzie się w domu dostanie prawdziwy prezent. To jest tylko zmyłka. Sam to wymyśliłem. Nie chwalcie mnie już tak. Jestem genialny. Wiem, chociaż Rydel podważa moje zdanie. To niesprawiedliwe. Mama i Delly już urządziły Laurze sypialnię. Dostawiliśmy jeszcze śliczne łóżeczko dla dziecka. Może nie jest piękna, ale  będzie miała własny kącik. A to najważniejsze. No i będzie z dzieckiem, a ja jestem tuz za ścianą, nawet mamy drzwi prowadzące z jej pokoju do mojego.

Oczami Laury:
Powoli zaczęłam się pakować. Ubrani, pamiątki i jeszcze inne klamoty. Wieczorem byłam gotowa. Zjadłam kanapki od Ness i poszłam spać.
Rano wstałam obudzona delikatnym głaskaniem po twarzy. Zaspana otworzyłam oczy i ujrzałam uśmiechniętą siostrę.
- Hej - szepnęłam.
- Hej - odszepnęła i podała mi ubrania - umyj się i ubierz. Za dwadzieścia minut masz samolot.
Podziękowałam i z trudem wygramoliłam się z wyrka. Ciepłego i miękkiego. W toalecie rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Ciepła woda bardzo dobrze mi zrobiła. Smak krwi w ustach zniknął, a otulił mnie zapach konwalii z pomarańczą. Nagle spojrzałam na swój brzuch. Minął miesiąc i trochę, ale to niewiele zgrubiałam. Lekko go pogłaskałam.
- Witaj maluszku - uśmiechnęłam się sama do siebie - mamusia cię kocha.
Łza szczęścia spłynęła mi po policzku i zmieszała się z wodą. To niewiarygodne, ze tuż pod moim sercem rośnie mały człowieczek. Moje dziecko. Wyszłam spod prysznica i wytarłam mokre ciało i włosy. Ubrałam się i pomalowałam. Po chwili taszcząc walizki po schodach znalazłam się w kuchni. Na blacie piętrzył się stos naleśników z bitą śmietaną i czekoladą. Z zachłannością zaczęłam je pożerać. Siostra miała lekko wystraszony wyraz twarzy.
- Nie zaszkodzi to dziecku? - zaniepokoiła się.
- Nie - odparłam i dołożyłam sobie kolejnego naleśnika. Kiedy się dojadłam razem z Van pojechałyśmy na lotnisko. Kiedy się żegnałyśmy siostra miała łzy w oczach.
- Kocham cię - powiedziałam.
- A ja ciebie Lau - odparła i mocno mnie przytuliła, a po chwili spojrzała na mój brzuch.
- Pa maluchu - uśmiechnęła się. Pomachałam jej i wsiadłam do samolotu. Zajęłam miejsce i zamówiłam sok pomarańczowy. Stewardessa przyniosła mi tez orzeszki. Sama nie wiek kiedy zasnęłam. Obudziło mnie delikatnie szarpnięcie. Nade mną pochylał się Ross z uśmiechem.
- Wstawaj śpiochu - powiedział.
- Jak ty tu? - jąkałam. Zaśmiał się.
- Samolot wylądował 15 minut temu, a pilot nie mógł cię obudzić - powiedział, a po chwili zamilkł, bo przerwał mu mój krzyk. Przerażona złapałam się za brzuch.
- Co jest? - spytał zdenerwowany.
- Boli - wydukałam. Chłopak wstał z fotela, ale złapałam go za kurtkę.
- Nie zostawiaj mnie - szepnęłam w bólach.
- Nigdy, zaraz wracam - odparł poważnie. Tak jak obiecał wrócił z całą rodziną i innymi ludzmi. Potem była tylko ciemność.


Oczami Ross'a:
Zaraz zwariuję. Jak Laura zemdlała zawieźliśmy ją do szpitala. Zabrali ją do sali i już od godziny nikt nie wychodzi. 
- Spokojnie synu - pocieszał mnie tata - będzie dobrze.i
- Po tych słowach pokazał się lekarz. Podbiegłem do niego szybko.
- Co z nią? - spytałem drżącym głosem.
- Nic poważnego, ale zbyt wysokie ciśnienie zaszkodziło dzieciom pani Marano - odparł. Zamurowało mnie.
- Dzieciom? - spytał Riker.
- Tak. Pani Marano będzie miała pięcioraczki - oznajmił.
- Matko Boska! - wrzasnęła mama zakrywając usta rękoma.
- Ale to pewnie? Nic im nie będzie? Można wejść? - zasypałem doktorka pytaniami.
- Jest w porządku i możesz ją odwiedzić - odparł i zniknął w gabinecie lekarskim. Delikatnie zapukałem do drzwi i wszedłem. Laura miała bladą twarz i obłęd w oczach.
- 5 - szepnęła cicho.
- Wiem, ale zawszę będę z tobą - powiedziałem. Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.

P.S. Rozdział 18 !!! Tak nwet mi sie podba. Trochę dramatu i spodziewaliście się aż pięciorga, bo ja ta! Hah. Kocham was i do juterka albo niedzieli.
Jutro dodam swoją focię i błagam nie śmiejcie się, bo cudem natury nie jestem:) Kocham was. papatki:***

Majka`

wtorek, 26 listopada 2013

17. Dla żartu niebo w strzępy porwała

Oczami Laury:
Jest już poniedziałek. W czwartek będę obchodziła 18 lat. Będę dorosła.To już duża odpowiedzialność. W dodatku zostanę mamą. Już nie raz śniłam o ślicznej dziewczynce bawiącej się na zielonej trawie w towarzystwie wielkiego różowego kucyka z pluszu. Była piękna. Długie blond loki spływały jej do pasa, wielkie brązowe oczy urzekały pięknem, delikatna skóra była koloru mleczno-białego, a usteczka wąskie koloru czerwonego. Była drobna i delikatna. Po prostu idealna. 
Z westchnieniem usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Mój wzrok zatrzymał się na szafie. Bardzo bałam się następnych miesięcy. Musiałam zaopatrzyć się w nowe, szerokie, ciążowe ubrania i powiedzieć światu ''jestem w ciąży!''. Bałam się jak cholera. Wiedziała o tym tylko Rydel, Vanessa i pani Lynch z którą bardzo często rozmawiałam, co doprowadzało Rossa do szewskiej pasji. Ze Stormie bardzo dobrze się rozumiałyśmy. Opowiadała mi o swoich przeżyciach z chłopakami i Delly. Nie do wiatry co oni wyprawiali! Podobno kiedyś Rocky wszedł do kanalizacji i siedział tak kilka godzin! Wiem. Straszne. Ale to właśnie ona najbardziej mnie wspiera. Nie moja mama czy Van. Ale matka ojca mojego dziecka. Wczoraj przyszła paczka od Lynchów. W wielkim pudełku z kłapouchym była czapeczka, śpioszki i kilka pluszaków dla dziecka, a także maleńki smoczek. Łzy napłynęły mi do oczu i klęcząc przed pudłem ryczałam jak  idiotka. 
Razem z Rossem  uradziliśmy, że dziecko będzie się nazywać Rozalie Olga Lynch, a chłopiec Brian Allan Lynch. Tak, razem z blondynem postanowiliśmy, ze dzidziuś przyjmie nazwisko ojca. Tak będzie lepiej. 



Oczami Rossa:
Rano od razu popędziłem na plan.  Był tam tylko Kevin i jeden z kamerzystów.
- O, Ross co tak wcześnie? - zagadał zdziwiony mężczyzna. Wzruszyłem ramionami.
- A jakoś tak - odparłem i poszedłem do swojej garderoby. Rozsiadłem się z orzeszkami na kanapie i bawiłem się telefonem, aż do chwili gdy ktoś delikatnie zapukał do drzwi.
- Proszę - krzyknąłem z pełnymi ustami. Do pomieszczenia weszła Sharon ubrana w najkrótszą sukienkę świata. Idealnie opinała jej zgrabne ciało, ale nie dziewczyna wyglądała w niej za grubo. Bardziej pasowała by ta kiecka Delly.
- Cześć - przywitałem się. Ruda uśmiechnęła się tylko.
- Co tam? - spytałem.
- A niiiiic - powiedziała słodko - mam do ciebie taką sprawę Ross.
- Jaką?  - spytałem - chcesz orzeszka?
- Nie, nie! - zaprzeczyła - chcę cię orosić o numer do Laury.
- A po co ci numer do Laury? - uniosłem zdziwiony brwi do góry. Dziewczyna zmieszała się.
- Chcę z nią poplotkować - odparła. Pokiwałem głową i na maleńkiej karteczce napisałem numer brunetki. Sharon podziękowała i szybko się ulotniła.

 Oczami Laury:
Po południu siedząc przed telewizorem i opychając się chipsami cebulowymi zaczął dzwonić mój telefon. Numer był zastrzeżony. Może ktoś z Lynchów robi sobie jaja. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przycisnęłam urządzenie do ucha.
- Halo? - spytałam.
- Odwal się od Rossa. On jest tylko mój - usłyszałam złowrogi, damski głos. Odebrało m i mowę.
- Kim jesteś?!
- Nie ważne. 
- Powiedz!
- Zostaw go w spokoju, bo komuś ważnemu dla cienie coś się stanie! - zagroziła kobieta i się rozłączyła. Wszystko legło w gruzach. Niebo rozszarpane na miliony kawałków zaczęło płakać, słońce przestraszone burzą schowało się w najciemniejszy kąt i wszystko poszarzało. Dlaczego zawsze ja!?



P.S. Witam kochani. Ten rozdział dedykuję J.J. Mam nadzieję, że rozdział się podoba mimo, że jest krótki. Następny będzie na pewno dłuższy i ciekawszy.:) Pozdrawiam.:*


Majka`

niedziela, 24 listopada 2013

16. Mowisz ''tak'' potem ''nie'' w końcu weź zdecyduj się!

Oczami Ross'a:
Kiedy nakręciliśmy nowy odcinek w którym Austin spotyka Stellę w Sonic Boomie i zaprzyjaźnia się z nią od razu pobiegłem do swojej garderoby. Usiadłem na kanapie i myślałem nad Sharon. Jest miła i zabawna. Ale jednak jakoś tak dziwnie nieodpowiednia jak kawałek puzzla z zupełnie innej układanki, ale tak pasujący do właśnie tej. Westchnąłem zamyślony. Sharon jest świetną aktorką i jest bardzo ładna. Wiele osób ją polubiło, ale Raini trzyma ruda na dystans. Wydaje się jakby miała z nią jakieś dawne porachunki, a nikt  o tym nie wie,. Co prawda Rai jest bardzo otwarta i wesoła, ale jeszcze nigdy nie opowiadała o swoim życiu z przeszłości. Lubi się udzielać dla innych, ale nie pozwala, aby ktoś udzielał sie dla niej. 


Oczami Laury:
Kiedy Van poszła się rozpakować ja zeszłam do kuchni napełnić brzuch.  Zrobiłam kilka kanapek i nalałam dwie szklanki soku winogronowego - ulubionego Vanessy. Z tym ekwipunkiem podreptałam do jadalni, gdzie był ogromny stół do jedzenia. 
- Ness pośpiesz się! - ryknęłam i spojrzałam na zegarek. Była 16:31. Westchnęłam i  zajęłam miejsce. Siostra dołączyła do mnie po kilku minutach. Na sobie mała swój szlafrok w żabki, a na nogach żabie kapcie, które przy każdym kroku kumkały cichutko. Jej głowa ozdobiona była białym ręcznikiem, a na twarzy miała brązową maseczkę.
- To już hallowen? - spytałam dusząc się ze śmichu.
- Debilka! - krzyknęłam Van. Nagle na jej twarzy trolla pojawił się chytry uśmiech.
- Lau chodź przytul siostrę - powiedziała słodko przysuwając się do mnie. Rozpoczęła się zaciekła walka. Ja starałam się odpychać Van rękoma, a ona nacierała na mnie z każdej strony. W końcu obie upaćkane jej maseczką zasiadłyśmy do kanapkowej uczty.
- Nienawidzę cię - powiedziałam gdy zasiadłyśmy na kanapie. Ness pokazała mi język i rzuciła swoją żabką. Kapeć zakumkał i trafił mi prosto w głowę. Szybko porwałam buta siostry i jej oddałam trafiając w dekolt.
- Haha! Laura 1, Vanessa 0!!! - wydarłam się ze śmiechem. Van zamrugała oczyma zdziwiona i razem ze mną zaczęła chichotać.


Oczami Ross'a:
Wszedłem do domu i zastałem...ciszę. Jak nigdy. Taką miłą i spokojną. Radośnie wciągnąłem w nozdrza powietrze.
- Jestem!!! - wydarłem się jednak nikt mi nie opowiedział. Zdziwiony wszedłem do salonu. Pustaka. Jeżeli przed telewizorem nikogo nie było to cud. Cicho w obawie pomaszerowałem do swojego pokoju. Cicho uchyliłam dziwi i tyłem się tak wślizgnąłem.
- Ufff-  westchnąłem z ulgą, ze nikogo jednak nie ma, a w tym włamywacza.  Kiedy się odwróciłem zobaczyłem całą rodzinę na moim łóżku. Mama stałe przede mną z wojowniczką miną.
- Gada coś przeskrobał! - zażądała. Spojrzałem na Rydel. W ręku trzymała maleńką czapeczkę. Śliczną Laurze by się spodobała.
- Rydel jest w ciąży? - spytałem głupio. Siostra obdarzyła mnie spojrzeniem typu ''nie pogrążaj się''. Mama westchnęła ciężko. Skapitulowałem. Usiadłem na krześle przy biurku i spojrzałem mamusi w oczy.
- To był przypadek. W tą noc jak zrobiliśmy Laurze imprezę. Upiliśmy się i już nic nie pamiętam. Potem pojechałem do niej. Wszystko się ułożyło, aż nagle ona oznajmia mi, że za 9 miesięcy będę tatą. - opowiedziałem motając się..
- A ty synek wiesz co to są prezerwatywy? - zapytał tata tłumiąc śmiech. Mama walnęła go w bok.  
- Teraz trzeba się naradzić co z tym fantem zrobić - obwieściła mama - Laura chce tego dziecka i czy tego chcesz? To duża odpowiedzialność. Noce nie przespane, opieka 24 godzinna na dobę i rezygnacja z wielu przyjemności. Będziesz musiał zarabiać na dodatkowe 2 osoby, bo Laura będzie w domu z dzieckiem. 
- Wiem wszystko. Oboje chcemy naszego maleństwa. Kiedy Lau skończy 18 lat, zamieszka z nami, a potem się zobaczy - wydusiłem. Rodzice uśmiechnęli się.
- A imiona jakie dacie? - spytał tata.
- Brian lub Rozalie - powiedziałem zadowolony. Wszyscy strawili moja odpowiedź.
- A może Riker Junior - zaproponował najstarszy brat.
- Nie chcę oszpecać dziecka - powiedziałem. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Wyślij to Laurze - Delly podała mi czapeczkę.
- Dzięki siostra - uśmiechnąłem się.
- A co ze ślubem? - zaciekawiła się mama.
- Jakim ślubem?! - wykrzyknąłem zszokowanym.
- Twoim i Laury - odparła. 
- Nigdy nie będziemy razem. to była wpadka, ale dziecko będziemy wychowywali razem, a potem zobaczymy - podparłem. 
- Tak nie m można - rodzicielka pokręciła głową ze smutkiem.


Oczami Laury:
- Laura ale pomyśl Julia, Elizabeth, Emily, Etta, Alice, Bella, Olga to też piękne imiona - upierała się Van.
- Vanessa! - krzyknęłam - ogar!
Siostra  prychnęła. Ale racje miała. Olga było pięknym imieniem. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer ojca dziecka. Jak to pięknie brzmi: ojca dziecka, mojego, jego, naszego.
- Hej słońce, co tam? - usłyszałam jego piękny baryton.
 A nic. Wpadłam tylko na taki jeden pomysł - powiedziałam cicho.
- Jaki? - zaciekawił się chłopak.
- Może NASZE dziecko nazwiemy Rozalie Olga, a synka Brian Allan. Co ty na to?
- Super!!!! - ryknął do telefonu.
- Olga to piękne i niespotykane imię, a Allan takie inne - powiedziałam ciesząc się jak małe dziecko.
- To mój pomysł - burknęła obrażona Ness. Nagle po drugiej stronie usłyszałam wrzask Rydel.
- Riker gdzie moje nowe buty!!!??? - darła się. Oboje z blondynem zachichotaliśmy. Po chwili pożegnałam się i razem z siostrą gadałyśmy o niczym i o wszystkim.

Oczami Rydel:
Jak bomba wpadłam do pokoju brata.
- Gdzie moje buty? - wysyczałam. Chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem i podał mi wielkie różowe pudło. Z radości pisnęłam i usiadłam na podłodze. Otworzyłam podarek i moim oczom ukazały się cudowne szpilki. Od razu je przymierzyłam. Były idealne. I w dodatku różowe z Hello Kitty. 
- Dzięki, dzięki, dzięki - rzcuiłam się bratu na szyję. Zaśmiał się.
- Obiecałem to masz - odparł. Odkleiłam się od niego i przeszłam kawałem po pokoju. Buty były wygodne i śliczne. Postanowiłam, że na następny występ wszyscy stylizujemy się a`la róż. Z wielkim babnanem na twarzy poszłam do naszej wspólnej, wielkiej jak cały dom razem wzięty garderoby. Co miesiąc wpływało tam ponad 500 nowych ubrań i dodatków. Mój żywioł. Grzebałam chyba z godiznę i zmazłam tylko strój dla mnie, ale nie był za fajny. Zrezygnowana westchnęłam i udałam się do swojej sypialni odpocząć.


Oczami Ross'a:
Leżałem na łóżku myślać o przyszłości. Widziałem siebie bawiacego się w piłkę z ślicznym chłopcem. Po chwili stałem na scenie w towarzystwie delikatnej jak płatek róży dziewczynki. Każde z dzieci było mieszanką moich i Laury rys i kolorów. Nagle usłyszałem trzask. Ocknąłem się i wybiegłem na korytarz. Hałas dobiegał z pokoju Delly. Ruszyłem w tamtym kierunku. W dzwiach stał Rocky i Ellington. Śmiali się i patrzyli na leżącą po srodku Rydel. Na nogach miała wściekle różowe szpoilki co przyniosło mi na myśl Sharon. 
- One są śliskie jak diabli - warknęła - RIKER!!!!!!



P.S. Witam po krótkiej nieobecności. Rozdział już jest i mój kosiany barat też.  Normalnie z radości dom rozniosę. Ale nie zanudzam i kończę. Buuuziaccczzzki.:******





Majka`

Hurrraaa!!!

Wybaczcie, ze nie pisałam długo, ale mama urodziła w piątek!!! Jestem taka szczęśliwa i pełna energii. Roosevelt ''Roos'' William urodził się 22 listopada 2013 roku. Jest wcześniakiem, bo powinien urodzić się w styczniu, a tu taka niespodzinka. Leży w inkubatorze, ale jest w porządku. Ma ciemno-zielone oczy jak większość w naszej rodzinie i prawdopodobnie będzie szatynem. Nie zanudzam i idę pisać rozdział:)
Majka`