sobota, 16 listopada 2013

Konkurs!!!

Witam ludziska kochane:) Robię taki mini konkursik. Głosujemy na najładniejsze wg. was zdjęcie, a jak będzie maximum 20 komentarzy dodaję swoją fotkę:) Ale taki jest warunek. Ogłoszenie wyników odbędzie się dnia 24 listopada.

1.      

 2.  


3.



4. 


 Majka`

14. Żadna burza nas nie rozdzieli - mnie i ciebie

Oczami Laury:
I wstałam od laptopa. Nerwowo zaczęłam okrążać sypialnię.
- Będę tatą - mruczał cały czas Ross błądząc nieprzytomnym wzrokiem po swoim pokoju. Rydel z miny ''jestem słodką idiotką'' zmieniła sie na minę ''coście wy narobili!!!''.
- Co ja mam zrobić? Nie poradzę sobie sama - biadałam i opadłam na skraj łóżka przed laptopem. Blondyn spojrzał na mnie poważnie. Już bez tego obłędu w ślepkach.
- Poradzimy sobie. Ty i ja. Będę z toba do końca - oświadczył bohatersko. Delly wytrzeszczyła oczy. Co do mnie to szczękę m iałam na podłodze. Bardzo wzruszyły mnie słowa Rossa. Teraz na pewno bym go przytuliła, ale zamiast tego podsunęłam do monitora test z dwoma kreskami. Rodzeństwo wpatrywało się w narzędzie z czułością. 
- No Rossie Shorze Lynchu szykuj sie na ojcostwo - uśmiechnęłam się. Był tylko jeden maleńki problemik. jak ja to powiem rodzicom. Razem z Rydel i Rossem postanowiłam, że najlepiej powiedzieć o tym jak najszybciej. Nawet dzisiaj. Dopóki moi rodzice są w domu.

***
- Kto jest ojcem? - wydukała cichutko mama chowając twarz w dłoniach. Tata gładził jej plecy w geście pocieszenia.
- Ross - przełknęłam głośno ślinę. Rodzicelka podniosła głowę.
- Dobr i to - powiedział tata próbójąc rozładować napięcie. Mama zmierzyła go morderczym wzrokiem, ale sie uśmiechnęła.
- Co zamierzacie? On wie? Chce tego dziecka? - od razu zasypali mnie pytaniami. Odetchnęłam z ulgą. Najgorsze minęło.
- Wie i chce - powiadomiłam z uśmiechem przypominając sobie sprzed kilku godzin reakcję blondyna - mam zamiar po skończeniu 18 - stu lat wyjechać do Miami i tam zamieszkam u Lynchów.
Tata zaklaskał w ręce.
- Zaradna będzie z ciebie mama - powiedział z dumą. Mama zachichotała i cmoknęła go w policzek,a  ja ulotniłam sie do siebie. ''Jest super'' napisałam do Rossa i położyłam się na łóżko. Byłam szczęśliwa. Sama nie wiem dlaczego. Może moje życie będzie teraz ciekawsze? Ale jedno wiem na pewno. Będzie teraz na pewno bardzo przygodowe.

Oczami Ross'a:
Chdziłem jak wariat po pokoju czekając na info od Laury. Matki mojego dziecka. To tak dziwnie brzmi. ''Matki mojego dziecka''. Wydaje mi się jakbyśmy byli starym małżeństwem, a to tylko jeden mały szczegół. 
Rydel siedziała mi na łóżku zatopiona w myślach.
- Chcesz syna czy córkę? - wypaliła znienacka. Stanąłem jak wryty. Sam nie wiem. 
- Obydwoje - powiedziałem po chwili.
- Biedna Laura - Delly złapała się aktorsko za głowę. Pokazałem jej język. 
- Opowiem ci kawał - powiedziała kiedy skończyła się śmiać. Nadstawiłem uszu.
- Pewnego dnia siedziało sobie trzech mężczyzn w poczekalni czekając, aż ich żony urodzą. Nagle wychodzi jedna pielegniarka i mówi do pierwszego
- Gratuluję ma pan trojaczki 
- To penie dlatego, ze moje ukochana uwielbia książkę pt.: ''trzech muszkieterów''.
Po chwili pojawia się druga pielegniarka i podchodzi do drugiego.
- Gratuluję ma pan czworaczki 
- To pewnie dlatego, ze Karina uwielbia książkę pl.: ''Cztere wspaniali''
Na to trzeci z mężczyzn pada na kolana i zaczyna się modlić.
- Czemu pan się kodli? - pytają mężczyźni.
- Bo moja żona uwielbia książkę pt.: ''1o1 dalmatyńczyków'' - odparł mężczyzna'' - Rydel zaczęła się tak śmiać, ze dostała czkawki. Co do mnie to tylko się uśmiechałem. To jest słaby żart...

Oczami Laury:
Leżałam na łóżku wybierając imiona dla dziecka. Postanowiłam zadzwonić przez video czat do Rossa. Odebrał po kilku sekundach.  Rozłożyłam się wygodznie na dywanie.
- Jakie imię wybieramy dla...hmmm...chłopca? - spytałam. Blondyn zaśmiał się.
- Może Brian? -zaproponował.
- Ładne, a może Leon?
- Chcesz, ze by się z niego dzieci śmiały?! - oburzył się Ross. Prychnęłam.
- Hej ładne tez jest imię Arthur - powiedziałam.
- No, nawet - pochwalił blondyn.
- Zostańmy lepiej przy Brianie - powiedzieliśmy oboje i wybuchliśmy śmichem.
- A dla pięknej dziewczynki? - spytałam podpierając się na łokciach. Oczy blondyna zalśniły. Miał już plany.
- Rozalie. To piękne imię - powiedział. Miał rację.
- Idealne - pochwaliłam. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym poszłam przygotować się do spania.
Weszłam do łazienki. Postanowiłam trochę się zrelaksować i nalałam pełno wody do wanny. Nalałam jeszcze czekoladowego olejku do kąpania i zanurzyłam się w wodnej mazi. Było mi tak dobrze. Z rozkoszą wdychałam aromatyczny zapach. Kiedy odpoczęłam na tyle ile byłam gotowa położyć się spać. Wytarłam si ręcznikiem i ubrałam w piżamę.
Gotowa rozczesałam włosy i umyłam zęby. Po chwili leżałam zatopiona w jedwabnych poduszkach i spałam smacznie.

 Oczami Ross'a:
Rano obudziłem się bardzo wcześnie. Byłem w doskonałym humorze. Nasz Brian lub Rozalia narodzi się za kilka miesięcy. Wyskoczyłem z łóżka i poszedłem do łazienki. Umyłem się i ubrałem w jasne, krótkie shorty, żółtą koszulkę w serek i nieśmiertelnik. Założyłem żółte trampki i zeszedłem do kuchni. Tam napiłem sie tylko soku i wyszedłem z domu. Do pracy miałem na 9:00, czyli za dwie godziny. Przechodziłem akurat obok sklepu z ubrankami dla niemowląt i zatrzymałem się. Sam nie wiem dlaczego. Coś mi kazało tak  zrobić. Wpatrywałem się w śliczne śpioszki. Wszedłem do otwrtego kilka minut temu sklepu i kupiłem to cudo. Ekspedientka patrzyła na mnie zaciekawiona, ale nic nie powiedziała. 

Oczami Laury:
Rano obudziłam się doskonale wypoczęta. Ubrałam się ciepło i zeszłam do kuchni. Tam zjadłam cieplutki płatki z mlekiem i postanowiłam wyjść na spacer do centrum. Pomalowałam się i do końca ubrałam. Zadowolona powoli dotarłam do swojego celu. Nagle zatrzymałam się przed jednym ze sklepów. Był to sklepik dla dzieci. Piękne śpioszki i buciczki. Moją uwagę przykuły taki jedne urocze buciki. Były cudowne. Bez zastanowienia nie je kupiłam. To był znak.


P.S. Witajcie kochane. Takiego obrotu sprawy to się spodziewaliście? Bo ja nie.

(ładny będzie z tego ciacha tatuś?)XD

Majka`

piątek, 15 listopada 2013

13. Obiecaj, że będziesz...

Oczami Laury:
Minęły dwa tygodnie. Lynchowie pojechali do siebie, ale codziennie gadamy przez czat lub inne gadżety. Jestem takla szczęśliwa. Raini i Calum zostali parą!!! Paparazzi tak ich obsmarowali, że biedacy przez tydzień nie opuszczali domu, a na plan przebierali się.
- Ross nieźle oberwał od Kevina. Musiał pięć dni podawać jedzenie śpiewając przy tym i czyścić kibelki. To było na pewno straszne. No więc było trochę radochy. U nich. U mnie jest katastrofa. Od kilku dni puchną mi nogi, rzygam jak kot kładami i mam dziwne wahania nastrój. Raz się śmieję z tragicznego wypadku, a ryczę przy karmieniu kota. Jestem naprawdę walnięta. Czemu? To przez tych wariatów, którzy byli u mnie przez dobry tydzień.  

 Oczami Ross:
bardzo martwię się o Laurę. Podobno nie jest z nia najlepiej. Zachowuje się dziwnie, a Rydel ma taką minę jakby coś podejrzewała. A ja bidny n ie wiem  o co chodzi. Przecież to nie moja wina.

Oczami Laury:
Leżałam na łóżku, gdy zadzwoniła do mnie Rydel. Jej głos był bardzo podniecony jak i przestraszony.
- Hejka, co jest? - spytałam bez entuzjazmu. Rydel cieszy się z byle czego. Ostatni nawet dlatego, ze w zoo panda się narodziła! <LOL>
- Laura kup test - szepnęła do słuchawki. Wytrzeszczyłam oczy.
- Jaki test? -zaciekawiłam się. Ale po chwili do mnie dotarło. Telefon  omalże nie wypadł mi z ręki.
- Ciążowy - odszepnęła z nitką sarkazmu. Zastanowiłam się chwilę. przeziez ja z nikim nie spałam! Jestem czysta jak lilii wodna. Tak samo powiedziałam Rydel.
- Taaa. Już wiem co wydarzyło się na tym dla ciebie przyjęciu!
- Ross ci powiedział?! - zdenerwowałam się. Ciśnienie o mało mnie nie rozerwało. 
- Sama widziałam - odparła. Zaczerwieniłam się po cebulki włosów.
- Że pani, która mówi, ze co ŻE CO??? - wydarłam się. Delly na milion odsunęła słuchawkę od ucha.
- Dopiero zaczynaliście. Miałaś na sobie jeszcze bieliznę, a potem twój stanik leżał przy drzwiach, pamiętasz?
 - kolejny raz zbiła mnie z pantałyku. Przypominałam sobie każdy szczegół. Tak. Było tak.
- Pa Rydel - odłożyłam słuchawkę i postanowiłam się przebrać. Jest już strasznie zimno dlatego wybrałam cieplutki zestawik. Gotowa rozczesałam jeszcze włosy, złapałam torebkę i poszłam do najbliższej apteki. Bardzo bałam się, ze ktoś mnie z paparazzich zobaczy.  Kiedy spakowałam do torebki pudełeczko postanowiłam uspokoić nerwy. Jednak moja wybujała wyobraźnia nie dawała mi spokoju. Wszędzie widziałam kobiety w ciąży lub z wózkami. Horror jakiś. Gorszy od ''Obecność'' ( od aut. polecam:)). Usiadłam na jednej z ławek w parku i zaczęłam rozmyślać. Oczami wyobraźni powędrowałam do przyszłości. Zobaczyłam siebie i Rosss'a z małym chłopcem. Dziecko uroczo się uśmiechało, a my staliśmy przytuleni do siebie i uśmiechaliśmy się. Nagle ocknęłam się z z zadumy i spostrzegłam, ze gapię się jakieś drzewo z uśmiechem i rozmarzeniem, a grupka nastolatków w moim wieku obserwuje mnie uważnie. Szybko się z stamtąd ulotniłam i poszłam do domu. 
Wszłam do łazienki. Zrobiłam co trzeba i czekałam na wynik. 
- Proszę nie - jęknęłam i spojrzałam na test. Dwie kreski!!!!!!! Koniec ze mną. Usiadłam na kibelku i zaczęłam płakać. Cieszyłam się, ale byłam załamana. Mój najlepszy przyjaciele jest ojcem. Ross Lynch jest mojego dziecka ojcem.
- Ale nic nie dzieje się bez powodu - powtórzyłam słowa wypowiadane przez moja kochaną babcię.  Westchnęłam i opuściłam miejsce mojego dotychczasowego pobytu. Od razu weszłam na video czat. Dostępny był Ross. Od razu zadzwonił.
- Siemka mała - uśmiechnął się łobuzersko Tak jak lubię.
- Możesz poprosić Delly? - spytałam. Zmierzył mnie podejrzliwie wzrokiem i zawołał dziewczynę. Blondynka zasiadła, a chłopak obok mniej.
- Iiiiiii?? - spytała. Kiwnęłam głową na ''tak''. Dziewczyna krzyknęła z radości.
- Co się stało? - zaskoczony Ross patrzył zdezorientowany, na moją smutna minę i na radująca się mordę Rydel.
- Zostaniesz tatusiem - odparłam i ....



P.S. Buu!!! Rozdział beznadziejny. Pseprasam:(  Ale następny czyli jutrzejszy będzie gitesowy.:) Łobjecłuję:*



Majka`




poniedziałek, 11 listopada 2013

12. Miłość poprowadzi nas...

Oczami Rikera:
Kurczę no! Ta historia z  tym Adamem i Lili nie daje mi żyć. Spotkaliśmy duchy. Byliśmy u nich w domu. O matko! Słabo mi! Ratunku!!!
- Riker opanuj się - powiedziała karcąco Rydel kidy zacząłem szybko gadać i mamrotać pod nosem.
- Soreczka - mruknąłem. 

Oczami Laury:
Razem z Rossem siedzieliśmy na podłodze i układaliśmy z puzzli wielkiego kota. Ale nie za dobrze nam to szło.
- A może to...nie - Ross po raz kolejny przykładał ten sam kawałek w różne miejsca. 
- To nie ma sensu. Nie uda nam się - jęknęłam kładąc sie na podłodze. Zamknęłam oczy. Było mi tak dobrze. Miałam przyjaciela przy sobie i byłam szczęśliwa. Nareszcie. Burza moich uczuć minęła. Był tylko ocean spokoju. Pacyfik. Nagle poczułam czyjś oddech na swojej szyi. Otworzyłam oczy. Twarz przyjaciela była zaledwie trzy centymetry od mojej. Patrzył mi sie w oczy z rozbawieniem.
- Wstawaj - powiedział.
- Ty pierwszy - odparłam z uśmiechem.
- Nie - pokręcił głową. Zaśmiałam się cicho.
- Drań - odpyskowałam.
- Twój - znalazł jak zwykle odpowiedź.
- Do czasu - przekomarzałam się. 
- Foch - mruknął i wstał. Podszedł do okna i aktorsko odrzucił głowę. Teraz śmiałam sie jak wariatka. Wstałam z podłogi i wskoczyłam mu na plecy. Chłopak szybko złapał mnie pod kolanami, bo rąbnęłabym na podłogę. Zaczął biegać po pokoju wołając ''wrrrr!'', a ja rżałam się jak dzika. Nagle usłyszeliśmy chrząkanie. Ross zatrzymał sie raptownie. Spojrzeliśmy w miejsce hałasu. Stało tam rodzeństwo Ross'a!!!
- Rydel, Riker, Rocky, Ryland, Ell! - krzyknęliśmy z chłopakiem chórem. Nastała chwila ściskania i płaczu. 
- jak wy tu..kiedy!? - jąkał Ross zaskoczony tym spotkaniem. Usiedliśmy na łóżku. Rydel opierała się o Rylanda, ja miałam głowę na klacie Riker, a reszta miała różne pozy. Dosyć dziwaczne. Rodzeństwo opowiedziało nam nieprwadopodobna historię.
- Wow - westchnęłam z podziwem - super przygoda.
- Nie powiedziałbym tam - mruknął Riker robiąc warkocz z moich włosów. Zaśmailiśmy się.
- No, ja przez to zacząłem znowu ssać kciuk - wyznał Rocky. Rydel poklepała go po ramieiu.
- Do psychologa z toba trzeba - powiedziaała.
- Jemu, to już psychiatra nie pomoże - zarechotał Ratliff. W odpowiedzi dostał poduszką. I tak zaczęła sie nasza bitwa. Podzieliliśmy się na dróżyny. Ja byłam z Rydel, Rockym i Ellem, a Riker, Ross i Ryland razem. Jednak nikt nie wygrał, bo każdy walił w każdego. Potem układaliśmy puzzle, ale i tak nam sie to nie powidło. W końcu nadszedł wieczór. 
- Co robimy? - spytał Rocky ssąc palec. Zaśmiałam się złowrogo.
- Pójdziemy się umyć i niespodzianka - obwieściłam. Przyjaciele pokiwali głowami i ruszyliśmy do łazienek. 


P.S. Przepraszam, że taki krótki, ale pisałam na tamtym blogu rozdział i cos nawaliło i musiałam od początku. W piątek dodam bardzo dłuuuugi. Piszcie opinie.:)

Majka`

niedziela, 10 listopada 2013

Niespodzianka!!!!

Założyłam nowego bloga dzisiaj, a oto i on:
r5ilaura.blogspot.com. Zapraszam serdecznie:)
Majka`

11. Zobaczyłam i uwierzyłam...

Oczami Rydel:
W szparze ukazała się śliczna jak kwiat dziewczynka. Na oko 8 - letnia:

 Swoimi cudownymi oczami dokładnie nas obejrzała. Jej oczy na dłużej zatrzymały się na mnie. Patrzyła wwiercając spojrzenie w sam środek mojej osoby. Napięcie stawało się coraz bardziej widoczne.
- Kim jesteście? - spytało dziecko delikatnym, dźwięcznym głosem wróżki. Ratliff wyszedł na środek dumnie sie prężąc.
- Ja jestem Ellington Ratliff, a to moi przyjaciele Rydel, Riker, Rocky i Ryland Lynch. Prosimy o pomoc - powiedział pusząc się jak kogut. Dziewczynka szerzej otworzyła drzwi. Na sobie miała tylko letnią, biała sukieneczkę odsłaniającą chudziutki i białe jak mleko ramionka i nóżki. Jej stopy były obute w  srebrne pantofelki, a na szyi miała krzyż z diamentami!. Widocznie trafiliśmy do jakiejś bogatej rodzinki, która tego nie okazuje.
- Jam jest Lili. Chętnie wam pomożemy - powiedziała i wpuściła nas do środka. Poprowadziła ciemnym, brudnym korytarzem.
- To raczej nie jest rodzina przy forsie - szepnął do mnie do Ratliff. Kiwnęłam głową i wzięłam do pod ramię. Czułam się tu nieswojo. Jak by ktoś mnie obserwował. Ale nie tylko ja szłam sztywno i z obawą. Chłopcy szli cicho, co w ich przypadku było cudem i mieli dziwne miny. Nagle znaleźliśmy się w pomieszczeniu z kominkiem i dwoma średniowiecznymi kanapami. Wogóle to mieszkanko było jak z ery dinozaurów. Ta Lili też. Niby normalna, ale biło od niej dziwne światło. Była niesamowicie piękna i taka niezwykła. A w dodatku ten jej anielski głos!
- Usiądźcie, zawołam brata. On znajdzie rozwiązanie - rzekła Lili i wyszła z pomieszczenia. Riker  i Ryland woleli postać, a ja, Ratliff i Rocky zajęliśmy miejsca. W pewnej chwili przed nami pojawił się stary, wyleniały i najpewniej chory pies. Popatrzył smutno w nasze oczy i ulegował się przed portretem jakiegoś mężczyzny cicho wzdychając. Jęknęłam patrząc w ten piękny obraz. Był tam namalowany bardzo przystojny chłopak. Nagle rozległo się głuche stąpanie i  w salonie pojawiła sie Lili w postaci TEGO chłopaka!!!!

Zdusiłam w sobie dziki wrzask przerażenia. Złapałam Ellingtona za rękę, a on mocno ją ścisnął.
- Witajcie drodzy podróżni - odezwał się aksamitnym barytonem i ukłonił się nisko. 
- hej? - bardziej spytał niż przywitał Riker. Mężczyzna polukał na nas i w końcu zatrzymał się na Rikere.
- Jestem Adam McKeegan. Liliana mówiła, ze potrzebujecie pomocy. Słucham? - powiedział. Brat przełknął ślinę.
- Natychmist musimy dostać się do Nowego Yorku. Nasz brat zaginął w tym mieście - plątał się z odpowiedzi blondyn. Ryland walnął go w bok.
- Nasz brat nie zaginął, tylko usiekł - powiedział cicho. Spojrzał na mnie. Teraz moja kolej!
- Jeden taksówkarz powiedział, ze może pan nam pomóc - wydusiłam przez zaciśnięte gardło. Adam kiwnął głową. Chwilkę pomyślał.
- Oczywiście, ze pomogę. - uśmiechnął się zniewalająco. Odwzajemniłam gest. Nie mogłam się oprzeć. To było taki zarażające. 
- Może ja podam kolację - zaproponowała Lili. Adam pokiwał głową, ale Riker zaprzeczył. W końcu nie znaliśmy tych ludzi, no i wydawali się jacyś tacy dziwni. 
- Skoro państwo odmawiacie to ja pójdę do sąsiadów i spytam się czy nie jadą czasem do miasta. My nie mamy środków do takiej podróży - powiadomił chłopak i zniknął. Nawet drzwi wejściowe nie trzasnęły! Lili usiadła koło psa i dotknęła jego starego łebka. Zwierze nawet nie drgnęło. 
- Jak on się nazywa? - spytał Rocky. Liliana podniosła na nas swoje śliczne jak obrazek oczka.
- Vigilant - powiedziała słodko i poczęła głaskać psa. Mina Rockiego zrzedła. 
- Dziwne imię - szepnął do mnie. Wzruszyłam ramionami. Po chwili wrócił Adam.
- Pan Lowell jedzie za 20 minut. Musicie się jeszcze go zapytać o zgodę. Życzę udanej podróży i odnalezienia brata - powiedział i wyszedł.
- Dziękujemy!!! - wydarł się Ratliff. Lili wstała i  odprowadziła nas do drzwi.
- Żegnajcie - powiedziała i wróciła do salonu. Wzięliśmy nasze bagaże i ruszyliśmy do drugiej farmy.

Oczami Rikera:
Pan Lowell zgodził się  zabrać nas do NY. Wpakowaliśmy się do czarnego jeepa i ruszyliśmy w drogę. 
- Pana sąsiad jest bardzo dziwny - odezwał sie Rocky mrużąc oczy. Mężczyzna zwolnił i popatrzył na nas jak na wariatów.
- Że niby kto? - spytał.
- Ten Mckeegan i jego siostra - powiedziała Rydel drżącym głosem. Samochód stanął.
- Ale oni nie żyją od 50 lat! - krzyknął pan Lowell - zginęli w pożarze. Straszna historia. Ta mała miała 8 lat, a ten jej brat 24. Ich rodzice pojechali na jakiś bal i zostawili ich pod opieką niani. Chłopak poszedł z moim ojcem nad staw niedaleko. Nagle coś huknęło. Obaj pobiegli do domu chłopaka. Palił. się. Niania stała na zewnątrz z załamanymi rękami. Podobno chłopak rzucił się w płomienie na ratunek siostrze. Długo nie wychodzili. Kiedy wszyscy stracili nadzieję Adam wyszedł z nią na rękach. Ale stracił przytomność. Przybyli lekarze. Chłopak przeżył, ale ta mała nie. Ojciec opowiadał mi, ze Adam rzucił się na ciało siostry błagając, aby go nie zostawiała. Nie posłuchała. Po chwili chłopak wziął ja na ręce i oboje zniknęli w płonącym domu i już nigdy nie wyszli. Spłonęli. On żywcem, a jej tylko ciało. Ludzie gadają, że młodzi McKeeganowie nawiedzają. - mężczyzna opowiedział nam niepradopodbną historię.
- To strasznie - wychlipiała Rydel w kołnierzyk koszuli Rylanda. 


Oczami Rockiego:
Ja od początku wiedziałem, że z tymi ludźmi jest coś nie ten teges. A tutaj popatrz to DUCHY!!! Gorze trafić nie mogliśmy. Groza! Ale to wina Rikera. Mógł wynająć inną taksówkę i nic by się nie wydarzyło. Geniusz walnięty.


Oczami Rydel:
Nie mogę w to uwierzyć! I teraz zaczynam kumać. To dziwne światło. Uroda tego rodzeństwa, dom itp.
- Tam jest jakiś pies. Nazywa się Vigilant - powiedziałam. Mężczyzna kiwnął głową.
- To pies tych dzieciaków. Czuje ich obecność i będzie tam, aż do swoich ostatnich dni. Kiedyś próbowałem go zabrać do siebie, ale bronił się. Nie opuścił miejsca warty. Swojego przystanku. Domu. Codziennie daję mu gar jedzenia, ale on coraz mniej je. Zbliża się jego kres. Tak jak Adama i Lili - westchnął pan Lowell. To takie wzruszające. Miłość po grób. I taka przyjaźń jeszcze istnieje. To magiczna więź między człowiekiem, a psem.


P.S. Buhahaha napisałam!!! Myślałam, ze nie dam rady, a tu krótki, ale jest. Sorki za błędy, ale nie mam siły już sprawdzać wszystkiego. 
No i postanowiłam założyć jutro kolejnego bloga. Mam nadzieję, ze się spodoba. Zachęcam do podzilenia się pomysłami i radami. Pozdrawiam:) :*



 Maja`